W kinach studyjnych możemy oglądać animowany melodramat "Chico i Rita". Poniżej moja recenzja:
"Chico i Rita" - zmysłowa historia miłosna osadzona w niepowtarzalnej scenerii starej Hawany i Nowego Jorku. To, że jej bohaterowie są postaciami animowanymi, tylko dodaje jej uroku.
Kanwą filmu jest biografia Bebo Valdesa – znakomitego kubańskiego pianisty, jednego z prekursorów złotej epoki latino jazzu, który dziś ma 93 lata. Ale, jak twierdzi reżyser Fernando Trueba, ta hiszpańsko-brytyjska animacja nie jest historią życia Bebo Valdesa lecz hołdem dla całej kubańskiej kultury.
Nieograniczone możliwości jakie daje film animowany, pozwoliły na przywołanie z przeszłości dawnej Hawany sprzed rewolucji, z jej eklektyczną architekturą, w której obok dominującego wpływu stylu kolonialnego widać elementy secesji, art deco czy klasycyzmu. Tętniące życiem ulice tego niesamowitego miasta zapełniają nie tylko Kubańczycy, ale również przedstawiciele wielu innych nacji – istny tygiel kulturowy. Nie brakuje również gringos, czyli obywateli USA, poruszających się majestatycznymi amerykańskimi samochodami z epoki i zamieszkujących w ekskluzywnych hotelowych apartamentach hotelu Nacional.
Na tym tle rozgrywa się klasyczna historia miłosna pomiędzy utalentowanym pianistą Chico (Mario Guerra)a obdarzoną zmysłowym głosem Ritą (Limara Meneses). Nie brak w niej gwałtownych emocji, dramatycznych zwrotów akcji i gorących momentów. Ten melodramatyzm, balansujący na granicy kiczu, dla niektórych widzów może się ukazać nieco irytujący a sama historia dość przewidywalna. Cóż, takie są wymogi gatunku.
Jednak to nie fabuła okazuje się najmocniejszą stroną filmu lecz urzekająca muzyka, tworzona wspólnie przez bohaterów najpierw na Kubie, później w Nowym Jorku przełomu lat 40. i 50., który wprost oszalał na punkcie latynoskich rytmów. Pasowały one zresztą idealnie do iskrzącego się tysiącami świateł i neonów miasta, gdzie tworzyli najsłynniejsi muzycy jazzowi, tacy jak Miles Davis, Charlie Parker czy Dizzy Gillespie. W muzyce każdego z nich pojawiały się latynoskie inspiracje.
W filmie pojawiają się autentyczne postaci, również niektóre przedstawione wydarzenia są prawdziwe, jak rewolucja kubańska z przełomu 1958 i 1959 r. Na szczęście reżyser Fernando Trueba nie skupił się na eksponowaniu politycznego kontekstu filmu, choć obecne są w nim takie zjawiska, jak rasizm czy wpływ rewolucji na kubańskie społeczeństwo, które wyzwolone spod jarzma „kolonialnego wyzysku”, musi sobie radzić w „komunistycznym raju”, stworzonym przez pewnego ponurego brodacza o imieniu Fidel. Zadziwiająca jest ta niezłomność Kubańczyków, którzy nawet w ustroju totalitarnym potrafią zachować pogodę ducha i chęć do zabawy. To o nich jest ten film. Kolorowa, pełna charakterystycznych detali animacja sprawia, że „Chico i Ritę” ogląda się z przyjemnością, chociaż słyszałem również opinie, że wygląd postaci nieco kuleje - są dwuwymiarowe i niedopracowane. Taki już specyficzny urok tej animacji. Za to tło wydarzeń jest pełne życia i rozmaitych detali. Zresztą, jak już wcześniej wspomniałem, najważniejszym elementem pozostaje muzyka, skomponowana przez Bebo Valdesa i wykonana w nowych, świeżych interpretacjach. Melodyjne, zmysłowe utwory są przepełnione emocjami. Pozwalają się zakochać w kubańskiej kulturze. I o to właśnie chodzi.
![]() |
| Bebo Valdes |








