środa, 13 lipca 2011

Gorące rytmy Hawany



W kinach studyjnych możemy oglądać animowany melodramat "Chico i Rita". Poniżej moja recenzja:

"Chico i Rita" - zmysłowa historia miłosna osadzona w niepowtarzalnej scenerii starej Hawany i Nowego Jorku. To, że jej bohaterowie są postaciami animowanymi, tylko dodaje jej uroku.


Kanwą filmu jest biografia Bebo Valdesa – znakomitego kubańskiego pianisty, jednego z prekursorów złotej epoki latino jazzu, który dziś ma 93 lata.  Ale, jak twierdzi reżyser Fernando Trueba, ta hiszpańsko-brytyjska animacja nie jest historią życia Bebo Valdesa lecz hołdem dla całej kubańskiej kultury.
Nieograniczone możliwości jakie daje film animowany, pozwoliły na przywołanie z przeszłości dawnej Hawany sprzed rewolucji, z jej eklektyczną architekturą, w której obok dominującego wpływu stylu kolonialnego widać elementy secesji, art deco czy klasycyzmu. Tętniące życiem ulice tego niesamowitego miasta zapełniają nie tylko Kubańczycy, ale również przedstawiciele wielu innych nacji – istny tygiel kulturowy. Nie brakuje również gringos, czyli obywateli USA, poruszających się majestatycznymi amerykańskimi samochodami z epoki i zamieszkujących w ekskluzywnych hotelowych apartamentach hotelu Nacional.





Na tym tle rozgrywa się klasyczna historia miłosna pomiędzy utalentowanym pianistą Chico (Mario Guerra)a obdarzoną zmysłowym głosem Ritą (Limara Meneses). Nie brak w niej gwałtownych emocji, dramatycznych zwrotów akcji i gorących momentów. Ten melodramatyzm, balansujący na granicy kiczu, dla niektórych widzów może się ukazać nieco irytujący a sama historia dość przewidywalna. Cóż, takie są wymogi gatunku.
Jednak to nie fabuła okazuje się najmocniejszą stroną filmu lecz urzekająca muzyka, tworzona wspólnie przez bohaterów najpierw na Kubie, później w Nowym Jorku przełomu lat 40. i 50., który wprost oszalał na punkcie latynoskich rytmów. Pasowały one zresztą idealnie do iskrzącego się tysiącami świateł i neonów miasta, gdzie tworzyli najsłynniejsi muzycy jazzowi, tacy jak Miles Davis, Charlie Parker czy Dizzy Gillespie. W muzyce każdego z nich pojawiały się latynoskie inspiracje.






W filmie pojawiają się autentyczne postaci, również niektóre przedstawione wydarzenia są prawdziwe, jak rewolucja kubańska z przełomu 1958 i 1959 r. Na szczęście reżyser Fernando Trueba nie skupił się na eksponowaniu politycznego kontekstu filmu, choć obecne są w nim takie zjawiska, jak rasizm czy wpływ rewolucji na kubańskie społeczeństwo, które wyzwolone spod jarzma „kolonialnego wyzysku”, musi sobie radzić w „komunistycznym raju”, stworzonym przez pewnego ponurego brodacza o imieniu Fidel. Zadziwiająca jest ta niezłomność Kubańczyków, którzy nawet w ustroju totalitarnym potrafią zachować pogodę ducha i chęć do zabawy. To o nich jest ten film. Kolorowa, pełna charakterystycznych detali animacja sprawia, że „Chico i Ritę” ogląda się z przyjemnością, chociaż słyszałem również opinie, że wygląd postaci nieco kuleje - są dwuwymiarowe i niedopracowane. Taki już specyficzny urok tej animacji. Za to tło wydarzeń jest pełne życia i rozmaitych detali. Zresztą, jak już wcześniej wspomniałem,  najważniejszym elementem pozostaje muzyka, skomponowana przez Bebo Valdesa i wykonana w nowych, świeżych interpretacjach. Melodyjne, zmysłowe utwory są przepełnione emocjami. Pozwalają się zakochać w kubańskiej kulturze. I o to właśnie chodzi.

Bebo Valdes

wtorek, 28 czerwca 2011

"Nad morzem" w polskich kinach



Ten film jest jak wakacje w raju. Szkoda, że trwa tylko 73 minuty.
Młody dokumentalista Pedro Gonzalez-Rubio, zajmujący się dotychczas tematyką ochrony przyrody, w swoim fabularnym debiucie pt. „Nad morzem” (Alamar) umieścił na pierwszym planie ludzi, uwieczniając na filmowej taśmie historię pewnej rodziny. Jorge i Roberta są ludźmi z dwóch różnych światów. On jest synem meksykańskiego rybaka, ona mieszka w wielkim mieście i nie potrafi wyobrazić sobie egzystencji z dala od cywilizacji. Dlatego nie mogą żyć razem, choć niegdyś łączyły ich gorące uczucia. Owocem związku Roberty i Jorge’a  jest pięcioletni dziś Natan, żyjący na granicy tych dwóch, nieprzystających do siebie światów. W wakacje ojciec zabiera go do swojego domku nad morzem.
Miejsce akcji – rafa koralowa nad Morzem Karaibskim – nie jest tylko tłem wydarzeń lecz integralną częścią życia bohaterów. Jorge mieszka wraz z ojcem w drewnianej chatce na palach, w pobliżu Banco Chinchorro – rozległej rafy koralowej, położonej niedaleko meksykańskiego wybrzeża. Żyją skromnie, z połowu ryb a mimo to wyglądają na beztroskich i zadowolonych. W czasie wakacji Jorge opiekuje się Natanem, wtajemnicza go w sztukę nurkowania, łowienia i patroszenia ryb, pokazuje mu różne gatunki zwierząt a rezolutny chłopiec szybko uczy się szacunku do bogactwa świata przyrody.



Zażyłość łącząca ojca i syna wygląda bardzo naturalnie – nic dziwnego, skoro na ekranie widzimy nie zawodowych aktorów lecz tzw. naturszczyków. Nie ma tu żadnej gry aktorskiej. Pedro Gonzalez-Rubio, wykorzystując swoje wyczucie dokumentalisty, zarejestrował po prostu na taśmie filmowej kilka wspólnych dni Meksykańskiego rybaka Jorge Machado i jego syna Natana (Jorge wygląda trochę jak współczesny Robinson Cruzoe – długowłosy, szczupły i z bródką). Ważną postacią jest również mieszkający z nimi dziadek Natana – Nestor Marin, który opowiada, że chociaż codziennie robi właściwie to samo, nie czuje się stary ani znudzony. Wieczorem popija sobie beztrosko kawę w swojej skromnej, drewnianej chatce i po prostu spogląda na morze. Rano jest wypoczęty i gotowy do pracy. Tak niewiele potrzeba mu do szczęścia.
Relacje łączące bohaterów są pełne szacunku i zupełnie zaprzeczają wizerunkowi rodziny, utrwalonemu w wielu latynoskich filmach. Ojciec nie jest tu despotą, nie wychowuje syna w kulcie macho, traktuje chłopca życzliwie i wyrozumiale. I co najdziwniejsze, chociaż meksykańscy rybacy są biedni i żyją z dnia na dzień, obserwuje się ich z rosnącym poczuciem zazdrości. Nigdzie im się nie śpieszy, nie gonią za pieniędzmi, nie biorą kredytów na mieszkanie ani na samochód – wystarczy im stara łódka. Mimo to wydają się szczęśliwsi, niż my – zabiegane mieszczuchy, odkładający kasę na kilka dni urlopu w zatłoczonych nadmorskich kurortach.



Znakomite zdjęcia ukazują piękno meksykańskiej rafy koralowej i mieniącego się wszystkimi odcieniami błękitu Morza Karaibskiego. Dokumentalny styl, oszczędny w dialogi, w tym wypadku nie nuży  lecz pozwala lepiej się przyjrzeć ulotnym chwilom, jakie łączą ojca i syna, zanim ten drugi powróci do cywilizacji. Aż chciałoby się tam być razem z nimi.



Jeśli zatem nie macie czasu lub pieniędzy na wakacje (lub jednego i drugiego), obejrzyjcie „Nad morzem” – spokojne, słoneczne, latynoskie kino z dobrym przesłaniem. Nie przeszkadza nawet jawnie ekologiczna wymowa filmu, gdyż pozbawiony jest nachalnego dydaktyzmu, jak to się często zdarza w dokumentach przyrodniczych. Szkoda, że film trafił na polskie ekrany na chwilę i w zaledwie kilku kopiach. Wybierzcie się na niego koniecznie. „Nad morzem” odpoczniecie i naładujecie się pozytywną energią.


piątek, 24 czerwca 2011

Brazylijskie klimaty w kinie Muranów - relacja

W okolicach kina Muranów w Warszawie pojawiły się pozytywne wibracje, za sprawą grupy Fundacao Internacional Capoeira Artes das Gerais, która w czwartek (23 czerwca) dała brawurowy pokaz brazylijskiej sztuki walki z rozbudowanymi elementami tańca - capoeira, wraz z odtworzeniem związanego z nią rytuału roda. Uczestnicy walki utworzyli zamknięty krąg, do którego wchodzili capoeiristas, aby stoczyć symulowaną walkę. Jej rytm wyznaczała orkiestra grająca na rytualnych instrumentach zwanych berimbau. Jednocześnie wszyscy uczestnicy zabawy śpiewali radosne pieśni.









Jak widać na niektórych zdjęciach, wokół kręgu capoeiristas zebrała się spora grupa zainteresowanych gapiów. Nawet przypadkowi panowie kloszardzi przystanęli na chwilę w drodze do sklepu monopolowego, aby podziwiać występ.
Była to nowoczesna, widowiskowa i niezwykle radosna odmiana capoeiry, spopularyzowana przez człowieka o przydomku Mestre Bimba, którego życie i dzieło przybliżył polskim widzom dokument pt. "Mestre Bimba: A Capoeira Iluminada", wyświetlony w kinie Muranów zaraz po pokazie.
Kto nie widział, może sobie na pocieszenie obejrzeć filmik, który nakręciłem podczas pokazu pod kinem Muranów:


Niezwykle cieszy mnie fakt, że w naszym pięknym kraju wzrasta zainteresowanie latynoską kulturą (w tym oczywiście filmami). Sprawdzajcie repertuar kin, bo przybywa tam ciekawych propozycji. Już w poniedziałek (27 czerwca) w kinie Muranów odbędzie się pokaz przedpremierowy hiszpańskiego filmu pt. "Chico i Rita" z udziałem reżysera Javiera Meriscala. Polecam!

http://www.muranow.gutekfilm.pl/text.php?id=9ac3d56482755c1

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Capoeira w Muranowie!

Jeśli nie chcecie w święta siedzieć w domu, polecam wydarzenie specjalne w kinie Muranów: 23 czerwca będzie tam można zobaczyć dokument, poświęcony człowiekowi o przydomku Mestre Bimba, który spopularyzował capoeira - niezwykle widowiskową sztukę walki, stworzoną przez niewolników sprowadzanych z Afryki na brazylijskie plantacje aż do drugiej połowy XIX w.
Największą atrakcją będzie jednak pokaz capoeira w wykonaniu grupy Fundacao Internacional Capoeira Artes das Gerais oraz zaproszonych gości. Pełny program wydarzenia na stronie kina Muranów:

http://www.muranow.gutekfilm.com.pl/text.php?id=40cc09775d51f32

czwartek, 16 czerwca 2011

Półtorej godziny męki, czyli "Rok przestępny" Michaela Rowe

W kinach studyjnych możemy oglądać meksykański dramat "anty-erotyczny", opowiadający o chorym związku dwojga mocno wykolejonych ludzi. "Rok przestępny" w reż. Michaela Rowe, choć wzbudził zachwyty krytyki podczas ubiegłorocznego festiwalu w Cannes, dla mnie jest filmem nieudanym. Wymęczyłem się okrutnie podczas półtorej godziny seansu... Poniżej moja recenzja ze strony stacjakultura.pl:

http://stacjakultura.pl/4,21,20757,Rok_przestepny_recenzja_filmu,artykul.html

Mimo wszystko, zachęcam do dyskusji tych, którzy oglądali, może macie bardziej przychylne zdanie na temat tego filmu? Piszcie, komentujcie :)

wtorek, 8 marca 2011

LOS COLORES DE LA MONTAÑA OfficialTrailer

"Kolorowe wzgórza" - od 4 marca w kinach!

Witajcie po długiej przerwie! W natłoku różnych mniej i bardziej ważnych spraw zaniedbałem bloga, postaram się to nadrobić. Na razie gorąco polecam film pt. "Kolorowe wzgórza", który można obecnie oglądać w kinach studyjnych. Jest to fabularny debiut Carlosa Cesara Arbelaeza - kolumbijskiego dokumentalisty, który z wyczuciem i bez taniego efekciarstwa pokazał cały bezsens i grozę ciągnącej się latami wojny domowej w Kolumbii.
Poniżej moja krótka recenzja, która czeka właśnie na publikację na "Stacji Kultura".




Kolorowe wzgórza (Los colores de la montana) - recenzja


„Ludu do broni! Zwycięstwo albo śmierć!” – to patetyczne wezwanie ktoś nabazgrał sprayem na murze szkoły podstawowej w niewielkiej górskiej osadzie, zamieszkiwanej przez rolników i ich rodziny. Trudno tam znaleźć „zwycięzców”, za to śmierć wciąż zbiera obfite żniwo.

Debiutanckie dzieło Carlosa Cesara Arbelaeza pt. „Kolorowe wzgórza” ukazuje tragiczne losy mieszkańców kraju wyniszczonego przez wieloletnią wojnę domową i bezsensowną przemoc. Przemoc, której ofiarą padają nie tylko strony wybuchających wciąż na nowo starć zbrojnych, ale również cywile, próbujący ułożyć sobie życie z dala od wojennej zawieruchy. Sam tytuł filmu z pewnością nie oddaje grozy sytuacji, w jakiej znajdują się jego bohaterowie.

Tytułowe „Kolorowe wzgórza” to  kolumbijska wyżyna La Pradera – region niezwykle malowniczy, z zachwycającymi krajobrazami (dodajmy: znakomicie tu sfilmowanymi). Ale na tle tej rajskiej krainy co chwilę rozgrywa się ludzki dramat, gdy na skutek starć partyzantów z paramilitarnymi bojówkami cierpią mieszkańcy górskich osad, wystawieni na ciągłe niebezpieczeństwo, niezależnie od tego, czy angażują się w konflikt po którejś ze stron, czy też próbują żyć w pokoju. Partyzanci, wyznający dawno przebrzmiałą marksistowską ideologię, próbują zmusić miejscową ludność do współpracy, z kolei wojska rządowe i paramilitarne bojówki w każdym widzą zdrajcę i kolaboranta. Nie ma więc dobrego wyjścia z tej sytuacji. Można próbować ucieczki, ale nie ma w Kolumbii takiego miejsca, w którym można czuć się bezpiecznie.

Arbelaez ukazuje kolumbijski konflikt w sposób dosyć nietypowy, nie szafując brutalnością i nie starając się zszokować widzów dosłownością aktów przemocy. Bazuje raczej na niedopowiedzeniu, zasugerowaniu tego, co wkrótce się wydarzy.  A wszystko  zostaje ukazane oczami dzieci, które nie do końca zdają sobie sprawę z tego, że wokół nich toczy się nieustanna wojna. To właśnie dzieci wprowadzają do filmu szczyptę humoru, pozwalając widzom zapomnieć przynajmniej na chwilę o powadze sytuacji. Oddają się swoim marzeniom, tak jak Julian, który wierzy w romantyczną wizję wojny, dlatego kolekcjonuje naboje - chce pójść w ślady starszego brata i zostać partyzantem. Tak jak Manuel, który marzy o tym, że zostanie słynnym bramkarzem i niemal każdą wolną chwilę spędza na grze w piłkę z kolegami. Wkrótce jednak ich ulubione boisko zamieni się w pole minowe.

„Kolorowe wzgórza” to film o utracie dzieciństwa i złudzeń w rajskiej krainie, którą ludzie wciąż zamieniają w piekło. Jest to debiutanckie dzieło Carlosa Cesara Arbelaeza, który już został doceniony podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego  San Sebastian,  gdzie otrzymał nagrodę za najlepszy debiut. Wcześniej zasłynął jako rzetelny dokumentalista, unikający politycznej agitki. Również w tym filmie nie widać poparcia, ani nawet sympatii do żadnej z walczących stron. Zarówno żołnierze, jak i partyzanci ukazani zostali jako anonimowi oprawcy, którzy w każdej chwili mogą wyłonić się z dżungli otaczającej wioskę. Pod pretekstem walki w słusznej sprawie, dopuszczają się wielu zbrodni, ale chyba najgorszą z nich jest niszczenie dziecięcych marzeń.